środa, 18 września 2013

Alexandra Ripley: „Scarlett”



            Postanowiłam złamać od dawna wyznawaną zasadę, że „ciągów dalszych” napisanych przez innego autora się nie czytuje. Po zakończeniu lektury „Przeminęło z wiatrem” czułam tak głęboki niedosyt, że sięgnęłam po jedną z dwóch pozycji będących kontynuacją wielkiego romansu.
            Od początku drażnił mnie styl. Być może po prostu dlatego, że czytając o Scarlett podświadomie oczekiwałam stylu Margaret Mitchell. Jednak to nie to zadecydowało ostatecznie o mojej negatywnej oceny tej książki.
            Postaci, które tak wspaniale skonstruowała Mitchell są w książce Ripley po prostu wyblakłe. Tracą charakter, dowcip. Zostały skrzywdzone. I fani ,,Przeminęło z wiatrem” zostali skrzywdzeni przez rodzinę Mitchell, która zaakceptowała tak mierną lekturę jako kontynuację wielkiego romansu.
            Cóż, ciężko pisać cokolwiek więcej, żeby nie zdradzać fabuły. Książka swoim stylem i sposobem kierowania akcją przypomina taniego Harlequina. Mój pdf. liczył prawie 900 [sic!] stron, z czego 500 było zupełnie niepotrzebnych- ot, pisanie na siłę. Część wątków była niepotrzebna lub kompletnie nieprzemyślana, pewne zachowania przedstawionych postaci zupełnie nieuzasadnione. Autorka, konstruując postaci pojawiające się w opowieści pierwszy raz nie wysiliła się na realistyczne nakreślanie ich charakterów- wszystkie są na wskroś złe lub do przesady słodkie. Koloryt odebrała nawet postaciom znanym z „Przeminęło..” oraz- co najgorsze- głównym bohaterom. Wszystko w książce jest czarno- białe, zagmatwane losy wyjaśnione są możliwie najbanalniejszymi pobudkami.
            Komukolwiek, kto będzie rozważał sięgnięcie po „dzieło” Ripley będę to odradzała. Nie psujcie sobie wrażeń po „Przeminęło z wiatrem”! Lepiej wymyślić własne zakończenie, skoro Mitchell nie zdążyła napisać własnego, niż psuć sobie wrażenia tak słabą lekturą, jaką jest „Scarlett”.

niedziela, 1 września 2013

Stephen King: Jak pisać? Pamiętnik rzemieślnika.



            Książka stała u mojego znajomego na półce; zdziwiło mnie, że osoba taka jak King para się wydawaniem poradnika dla „pisarzy” i to właśnie to zdumienie spowodowało, że sięgnęłam po tę pozycję.
            Twór składa się z części autobiograficznej oraz faktycznego poradnika. Prawdę mówiąc, niewiele dowiedziałam się o tym, jak pisać, za to autor w zabawny i swobodny sposób opisał swoje życie. Przybliżył sporo faktów, które miały wpływ na jego twórczość oraz opisał swoją żonę, kobietę, którą po lekturze tej książki podziwiam chyba bardziej niż samego pisarza. Świetny styl Kinga ujawnia się nawet w powieści autobiograficznej (choć autor w swoim życiu nie doświadczył żadnych zjawisk paranormalnych, a i opisów zagadkowych zabójstw ciężko szukać) i zmusza nas do polubienia głównej postaci, a więc jego samego.
            Część poświęconą faktycznym „radom” dla „pisarzy” ciężko mi się czytało; może to wynika z mojego nastawienia do tego typu książek; niezmiennie uważam, że z talentem trzeba się po prostu urodzić. Tak naprawdę po przeformułowaniu wszystkich porad w zwięzłe polecenia otrzymalibyśmy może 1 stronę A4 instrukcji, zamiast 100 stron tekstu. Autor wielokrotnie nawiązuje do swoich powieści, stąd znajomość chociaż kilku pozycji z pewnością ułatwi czytanie.
            Moim zdaniem, pomimo niewielkiej wartości samego poradnika, książkę warto przeczytać, chociażby po to, by zobaczyć jak kształtowała się twórczość pisarza w poszczególnych etapach jego życia oraz przypomnieć sobie prostą, oczywistą zasadę, która stanowi morał całej książki: warto dążyć do spełnienia marzeń.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Stephen King: Roland.



            Cykl „Mroczna Wieża” prześladował mnie już jakiś czas, postanowiłam więc wreszcie zabrać się do czytania. Mam już doświadczenia z Kingiem, jednak wszystkie przeczytane przeze mnie książki pochodzą z późniejszego okresu twórczości pisarza.
            Pierwszą sprawą, o której powinnam wspomnieć, jest „inność” tej książki. Wyraźnie odbiega zarówno stylem, jak i tematyką od popularnych „Zielona mila”, „Skazani na Shawshank”, „Sklepik z marzeniami” czy „Worek kości”. Sam autor w przedmowie do wersji poprawionej ‘Rolanda” z roku 2003 przyznał, że chciał stworzyć dzieło na miarę trylogii Tolkiena. Czy udało mu się?
            Stephen King stworzył własny, fantastyczny świat. Nie jest on jednak usystematyzowany i opisany, jak u Tolkiena. Prawdę mówiąc, wpływa to niekorzystnie na książkę. Podczas czytania, pomimo usilnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania, które ułatwiłyby mi jakkolwiek wyobrażenie sobie pewnych sytuacji. Autor postawił na tajemniczość. Mamy więc sporo wzmianek dotyczących aktualnej sytuacji w wykreowanym przez niego świecie, jednak rodzą one tylko więcej pytań i bardziej zaciemniają, niż rozjaśniają spojrzenie.
            Postać Rolanda nie jest tak tajemnicza, jak świat, który go otacza. Pojawia się wiele retrospekcyjnych wątków, które ułatwiają zrozumienie jego osobowości. Nie pojawia się natomiast praktycznie żadna informacja, czym jest Mroczna Wieża i w jakim celu bohater dąży do jej odnalezienia.
            Zaznajomiona z prozą Kinga oczekiwałam wciągającej akcji, otrzymałam jednak mało interesującą historyjkę okraszoną zbyt przesadzoną aurą tajemniczości. Rozpoczynając lekturę nie miałam żadnej wiedzy o wykreowanym przez autora świecie, kończąc również. Przesadna ilość opisów kosmogonii świata owszem, przeszkadza, jednak ich zupełny brak również.
            Po przeczytaniu pierwszego tomu serii czytelnik będzie albo zniechęcony tajemniczością i niedomówieniami książki, która momentami staje się niezrozumiała i ciężka, albo zachęcony i sięgnie po kolejny tom, by poszukać odpowiedzi na powstałe po lekturze pierwszego tomu pytania.

środa, 24 kwietnia 2013

Claus Stephani: Kobieta, którą porwał wiatr.



          
  Książka, choć nieraz mało wiarygodna (mimo zapewnień autora co do autentyczności przedstawionej opowieści- mam spore wątpliwości), jest wciągająca. Piękne, a równocześnie lekkie opisy, liczne dialogi sprawiają, że książkę czyta się łatwo i szybko.
            Jest to historia kobiety, Żydówki, porwanej nie przez wiatr, ale przez wicher drugiej wojny światowej, własnych, niekiedy nieprzemyślanych dobrze decyzji oraz nienawiści ludzkiej. W książce spotykamy portrety ludzi różnych narodowości, które, gdyby nie propaganda Niemiec, być może żyłyby nadal obok siebie w pokoju. Nienawiść spowodowana została nie własnym, negatywnym doświadczeniem, ale powtarzaną tysiąckroć opinią, którą po czasie każdy przyjął za również własną.
            Fascynację budzi przede wszystkim miejsce rozgrywania się powieści- mało ważny region świata, dla którego musiałam- o zgrozo- wspomóc się mapą Europy, by we własnej głowie odpowiednio go umieścić. Mieszanka kultur, języków, dawnych czasów tworzą porywającą atmosferę, która mnie osobiście pociągnęła bardziej niż opisywane dzieje kobiety.
            Autorka dołożyła wszelkich starań, by jak najlepiej odzwierciedlić klimat tamtych czasów. Mnie zafascynowało odzwierciedlenie używanych języków. Niektóre pojęcia wprowadzone są po niemiecku, liczne po żydowsku. Gwary zostały umiejętnie oddane w naszym ojczystym języku. Pełen szacunek dla pana Wajsa, autora przekładu książki- myślę, że miejscami wymagało to naprawdę ciężkiej pracy, a efekt jest naprawdę wspaniały.
            Jeśli o główną fabułę chodzi, jak już wspomniałam wcześniej- nie porwała mnie. Być może byłoby inaczej, gdyby nie pierwsze zdania książki, w których autorka deklaruje prawdziwość opisywanych wydarzeń. Zrodziło to pewne nastawienie, którego niestety każda kolejna strona nie spełniała. We wiarygodność całej historii ostatecznie uderzyły jej ostatnie strony, moim zdaniem fatalne. Zupełnie zanika wspaniały styl autorki, pojawia się w zamian za to wątek rodem z taniego, kioskowego romansu.
Stąd ciężko mi ocenić książkę. Gdybym po uwagę miała brać jedynie wątki dotyczące Bajli oraz cały wspaniały klimat opowieści, zasługiwałaby na mocną 5, jednak opis losów drugiej kobiety sprawia, że ocena ta leci na łeb, na szyję… A nie mam na myśli jedynie fabularnej strony, lecz również tą artystyczną.

sobota, 20 kwietnia 2013

Ian McEwan: Pokuta



            Nie wiem jakiego słowa użyć, by określić, jak bardzo podobała mi się ta książka. Jest to jedno z niewielu dzieł, w których podobało mi się absolutnie wszystko. Nie jestem w stanie niczego negatywnego o nim powiedzieć.
            Od dwóch dni nie potrafię otrząsnąć się z wrażenia, jakie na mnie wywarła „Pokuta”. Piękny język, jakim posługuje się autor, bogactwo słów i barw dają wspaniały opis nie tyle miejsc, co uczuć. W pewnym momencie następuje pełne porozumienie: czytelnik staje się bohaterem. Czuje i myśli to samo, co on. Tęskni, kocha, przeżywa ból.
            Autor opisuje nam te same chwile z perspektywy różnych osób. Można w pełni zaobserwować, jak bardzo wiek, płeć oraz charakter wpływają na postrzeganie: jedna chwila, która zmieniła bieg historii rodziny ma tak różne odsłony. W dalszej części tekstu autor opisuje ten sam czas- czas wojny- widziany oczyma Birony, Cecilii oraz Robbiego. Każde z nich żyje, myśli i kocha inaczej. A czytelnik wraz z nimi.
            W książce tak naprawdę nie dzieje się wiele. Największe znaczenie fabularne mają pierwsze jej strony, dalsza część to tak naprawdę skutek dawnych wydarzeń, walka z nim i próba przezwyciężenia złego losu. Zakończenie całej historii nie jest pewne. Czytelnik obserwując wydarzenia z różnych perspektyw, znając uczucia wszystkich bohaterów wie, że dokładnie każde rozwiązanie będzie trudne, w jakiś sposób niesprawiedliwe i niespełniające oczekiwań. A jakieś musi nastąpić. I rozczarować, mniej lub bardziej.
            Książkę czyta się dobrze, jednak nie lekko. Zdecydowanie więcej jest w niej opisów niż dialogów, a są one o tyle ważne, że zawarte w nich jest całe przesłanie i treść. Choć napisane przepięknym językiem i głębokie mogą zniechęcić kogoś, kto preferuje wartką akcję i opowieść opartą głównie na interakcji między bohaterami.
            Opowieść niezwykle wzruszająca. Nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka w ciągu ostatnich miesięcy tak bardzo mnie poruszyła i sprowokowała tak wiele refleksji.